piątek, 1 sierpnia 2014

...

Mam niemal wszystko o czym marzyłam, a nie umiem się już uśmiechać. Nie umiem nie płakać już każdego wieczora. Nie umiem dobrze śnić. Nie umiem cieszyć się każdą drobnostką. Nie umiem żyć, tak jak umiałam żyć kiedyś. W mojej głowie tkwi cholerstwo, które każdego dnia wmawia mi jak bardzo ten świat chce się mnie pozbyć, jak bardzo jestem niezrozumiana, jak bardzo jestem niepotrzebna. Przestałam rozmawiać z ludźmi. Nie umiem już tego robić, potrafię tylko warczeć i zrzędzić. Czasem zdarza mi się przykleić do gęby uśmiech jako taki, żeby zagłuszyć ten głos w mojej głowie. Ale on tam ciągle jest i ciągle szepcze. Zatruwa mnie, a ja zatruwam nim tę garstkę tych ludzi, którzy jeszcze przy mnie tkwią i trzymają mnie za rękę. Czuję się jak kula u nogi, jak wrzód na tyłku, jak wstrętna wesz... Gdy dowiedziałam się, że mogę być chora, jeszcze bardziej poczułam się jak jakiś odludek, odszczepieniec, świr czy psychopata. Każdy dzień jest dla mnie walką. Każdego dnia biję się o to, żeby przeżyć sama ze sobą, sama ze swoimi chorymi myślami. Byle tylko dożyć dnia, który będzie dla mnie albo początkiem ratunku, albo diagnozą, która zgniecie mnie jeszcze bardziej... Boję się. Boję się bo mam dla kogo żyć i nie mogę tego życia przegrać...

Nie wiem po co to piszę... Może po to, że mam już dość zamęczania innych swoimi problemami, a tu i tak nikt nie włazi, to się wyżalę ot tak sobie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz